Czas wracać
Kiedy powstawał blog, moja głowa pełna była słów, które bardzo potrzebowałam z siebie wydać na świat. Tematów było na tyle dużo, że z łatwością stukałam w klawiaturę, zamieniając myśli w słowa... później zaskakiwaliście mnie ilością komentarzy, a ja cieszyłam się jak dziecko.
Czas pozwolił mi drobnymi krokami budować to moje miejsce, co spowodowało, że pisanie, które przecież tak dużo mi daje, odpuściłam na konto tworzenia dla Was.
Nie ukrywam, że dopadł mnie także brak pisarskiej weny, co pewnie dotyczy większości blogerów.
Nagle zabrakło tematów, zabrakło też wiary, czy treści są na tyle dobre, żeby puszczać je w obieg... Za nic nie chciałam banałów czy też miernego pisania dla samego pisania, nie mniej jednak artystycznie Kocikowa Dolina wciąż się rozwijała.
Tu nie ustaję i nie odpuszczam, bo na szczęście nie pozwalacie mi na to...
Zawsze powtarzam, że wszystko jest po coś.
Być może trzeba mi było skupienia, kolejnego przewartościowania i kolejnej rozmowy z samą sobą.
Brzmi dziwnie, ale ja nigdy nie byłam szablonowa.
Być może trzeba mi było powodu...
Aż tu niedawno nadszedł mail, który mocno mnie poruszył, bo dotarł aż do serca.
To była niedluga wiadomość, ale na tyle istotna, że nagle blokady same puściły a okiennice otworzyły się szeroko i wpuściły świeżość i jasność...
Dziękuję Pani Sylwio, że przypomniała mi Pani dlaczego mi się chciało.
Czas wracać.
Makowa porcelana
Piękny czas mamy...
Natura obdarowuje nas kolorami, formami, zapachami, czasem nie wiem jak to uchwycić, unieść i zachować.
Jako miłośniczka życia, radość czerpię skąd tylko się da... a i tak wciąż nienasycona.
Niedawno zachwycałam się polem maków, które mimo swej ulotności, tego roku wyjątkowo długo radowały oczy.
Nie mogłam się oprzeć, by nie zatrzymać ich w kadrze i nie utrwalić na porcelanie.
I tak powstała makowa filiżanka urodzinowa, a skoro maki, to sesja w plenerze, w bardzo wyjątkowym dla mnie miejscu, o którym mam nadzieję napiszę kiedyś więcej, bo warto jest pokazać światu, że istnieją ludzie z pasją, którzy takie miejsca tworzą.
Dom ,,Marianków"
Jest takie zaczarowane miejsce nieopodal Kocikowej Doliny, gdzie zaglądam z nieukrywaną przyjemnością i wciąż nie gasnącym zachwytem.
Wystarczy kilkunastominutowy spacer asfaltową drogą, by dotrzeć do miejsca, gdzie droga łagodnie, ale stanowczo zakręca.
Idąc, już z daleka widać bocianie gniazdo i bramę wjazdową w postaci słupów, bo teren ogrodzony jest roślinnością wszelaką... zatem żadna typowa brama nigdy nie powstała.
Wkraczając na posesję, po prawej stronie znajduje się staw, a dwa kroki dalej oczom ukazuje się stary, bez mała stuletni dom Marianków, bo tak ich nazywamy wśród znajomych.
Każdy kto choć raz tam się zapuścił, poczuje się, jakby wkroczył w inny wymiar, cofnął się w czasie, jakby otworzył furtkę do tajemniczego ogrodu...
Stary, drewniany dom z duszą wita ganeczkiem, na którym stoi stół nakryty zazwyczaj kraciastym obrusem przez pogodną Panią domu, by za chwilę pojawił się uśmiechnięty Pan domu w zawadiackim kapeluszu na głowie, częstujący swojskim winem lub zakwasem z buraków... czym chata bogata.
Tą opowieść snuć można w odcinkach, bo każdy zakątek tego miejsca ma osobną historię, każdy przedmiot duszę, dom zamieszkuje artysta, a dobrym duchem tego domu jest jego żona.
Są tam też dwa koty, a na strychu kto wie czy nie mieszka dytko ;)
Być może wrócę jeszcze do tej historii...
Tymczasem przed Wami sesja makowej filiżanki i sam dom